Pojechaliśmy w trójkę na dwoch motocyklach. Po drodze zaplanowano jeden nocleg, zanim dotrzemy na wybrzeże. Zawinęliśmy na chwilę do Słowenii nad Lago di Fusine i pojechaliśmy dalej w stronę Wenecji. Prognozy mówią, że nas zleje - sprawdziły się. Ostatnie 3 godziny jazdy do spalni mieliśmy w deszczu. Noc spędziliśmy w Bolonii.
Dojazd do Livorno nie odbył się bez przygód. Ostatecznie udało się jednak dotrzeć na kołach i na czas. No może na styk, ponieważ na bramce portowej zabrakło mi paliwa. Jazda z pasażerem spowodowała, że moja znajomość wskazań zużycia paliwa i zasięgu motocykla, okazała się niewystarczająca. Generalnie mój olejak nieco oszukiwał z zasięgiem. Pokazywał jeszcze 40 km zasięgu a w zbiorniku już hulał wiatr. To był jeden z tych przypadków. Przy zaokrętowaniu załapaliśmy się na ankiety covidowe, co spowodowało trochę pisaniny. Musieliśmy naobiecywać, że jesteśmy czyści, zdrowi i ułożeni. Prom sprawnie pokonał trasę i 4 godziny później staliśmy na kołach w Bastii.
Z racji tego, że docieramy w godzinach popołudniowych, poszukiwanie potencjalnego miejsca na rozbicie namiotu odbyło się jeszcze w domu. Poniżej zamieszczam mapkę, gdzie celowaliśmy.
Plan wypalił. Jedno z miejsc wykluczyliśmy. Następne przypadło nam do gustu, żeby nie powiedzieć, że było cudne. Pierwszy kontakt z wyspą i takie widooooki. Samochodem nie dało sie tam wjechać ale motocykle się przecisnęły. Pierwsze ujęcie zrobiono tuz przed zmiarzchem. Słońce jest po przeciwnej stronie wyspy. Kolejne to już wschód słońca.
Po zwinięciu gratów, jedziemy wzdłuż wybrzeża w kierunku północnym. Pierwszy plan jest prosty - nabyć słynne bagietki na śniadanie.
Półwysep Cap Corse
Położony w północnej części wyspy półwysep Cap Corse, kształtem przypomina kciuk uniesiony do góry. Wzdłuż linii brzegowej wije się wąska droga. Tu i ówdzie zobaczymy ruiny genueńskich wież. Wybrzeże jest jak zaczarowane. Część północna obfituje w kolory fal - granatu i bieli. Im dalej na zachod tym częściej występują skały opadające stromo do samej wody. Przepiękne zatoczki. Wszechobecne ślady działalności rybackiej i owoce tej działalności podawane na stołach. Przejeżdżamy w pobliżu wyspy Giraglia. Kolejnym celem jest urocza miejscowośc Port de Centuri.
Dalej pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża zachodniego. W pewnym momencie, by sprawdzić jak te cuda wyglądają z wysokości, postanowiliśmy przeprawić się szutrem przez góry. W części lądowej nie jest niczym dziwnym spotkanie ciemnych dzikich świń czy luźno wypasających się krów.
Po przejechaniu przez masyw górski, znaleźliśmy sie ponownie w Bastii. Skorzystaliśmy ze sklepu motocyklowego w celu podratownia sprzętu. Dalej trasa prowadziła w kierunku zachodniego wybrzeża. Bliżej południowego krańca wyspy skały zaczęły nabierać intensywnego pomarańczowego koloru.
Odcinek południowy zmienił charakter skał na bardziej biały. Zmierzaliśmy do Bonifacio. Port de Bonifacio Corse to jeden z najładniejszych portów w basenie morza śródziemnego. Klimatu dodaje okazała obronna forteca, szare klify i promenada. Do dyspozycji turystów, w pobliżu cytadeli znajdziemy wiele lokali gastronomicznych, serwujących głównie owoce morza oraz specjały kuchni korsykańskiej. Z głodu nikt tutaj nie zginie. Chyba, że z wycieńczenia finansowego. Bardziej zdesperowani zwolennicy połowu, mogą spróbować swoich wędkarskich i kłusowniczych umiejętności osobiście. Zatoka nie jest zbyt obszerna, stąd miejsca do parkowania jest jak na lekarstwo a wszystke parkingi są płatne. Na szczęście motocykle, w porownaniu z samochodem, są niewielkie, zwinne i można je wcisnąć w jakikolwiek kąt.
Wybżeże wschodnie nie jest już tak urokliwe. Postanowiliśmy wybrać sie wgłąb lądu. Bliżej słynnego szlaku turystyczngo GR20. Przejjechaliśmy zatem przez przelącz Spidali, która popularnym rejonem turystki pieszej. Dalej uderzyliśmy w kierunku Corte, które przybliżyłem w innym wpisie. Dowiesz sie tam więcej o tle historycznym korsykańskiej społeczności.
Noclegi na Korsyce
Korsyka to cywilizowany kraj. Bez problemu można rezerwować tu noclegi z wyprzedzeniem lub na ostatnią chwilę. Booking funkcjonuje tak jak wszędzie. W większości lokali można płacić kartą. Co nas zaskoczyło, to krótki czas otwarcia sklepów na prowincji. Lokalesi są przyzwyczajeni, że z rana idą nabyć, co tam im potrzebne i popołudniu nikt już nie siedzi w sklepie i nie czeka. Jeśli nie zadbałeś o prowiant wcześniej to twój problem. Sprawdziliśmy na własnej skórze. Oczywiście znalazł się znajomy, znajomego sklepikarza i pozwolono nam sie ugościć, mimo zamkniętego sklepu.
Nasz plan świadomie przewidywał noglegowanie pod namiotem. Cały dobytek w tym zakresie mieliśmy przy sobie aby zapewnić sobie niezaleźność. Trzeba wiedzieć, że społeczeństwo korsykańskie jest dość specyficzne. W zasadzie turyści są szanowani ale o zaufaniu do obcych nie ma absolutnie mowy. Setki lat obrony przed najeźdźcami spowodowało wykształcenie wyraźnej rezerwy do obcych. Nie było to jakoś uciąźliwe, ale wyraźnie widoczne. Prawo do prywatności jest tu rozumiane bardziej dosłownie. Przykładowo tereny użytkowane prywatnie (nie wnikam w prawo włsności) jak łąki, pastwiska, często nawet drogi, bywają wygrodzone. Lokalesi nie lubią jak ktoś im się tam kręci. Kilkukrotnie podczas poszukiwania miejsca na rozbicie namiotu, pojawił sie ktoś z "mlaskaniem", pytaniami i wyraźną zachętą by zmienić lokalizację.
Tu ciekawy przypadek - fajne miejsce ale były ogromne trudności z wbiciem śledzi/szpilek. Twardo było okrutnie. Poradziliśmy sobie wiążąc naciągi do motocykli. Innym razem mialo padać, skorzystaliśmy ze znalezionego podestu drewnianego. Zdarzyło się, że musiałem negocjować z tubylcami, udowadniając pokojowe zamiary. BYło tez tak, że na chwile przed rozłożeniem namiotu, pojawili sie myśliwi z bronią palną. Na szczęście nie wymachiwali nią w naszym kierunku. Tak czy inaczej, przygody czają sie na każdym kroku. ale przeciez o to właśnie chodzi.
Poniżej przedstawiam kilka atrakcji moźliwych do wykupienia u lokalnych przewodników.